Anglicyzmy są OK

Post z premedytacją inkrustowany licznymi anglicyzmami.
Oxford English Dictionary
Autor: mrpolyonymous
https://www.flickr.com/photos/mrpolyonymous/6953043608

Kiedyś typ w robocie na moją prośbę o „poszerowanie skrina” odparł z fochem w głosie: „nie rozumiem”. Dopytuję więc, w czym widzi problem, bo po tonie głosu domyśliłam się, że na pewno – wbrew swojej wypowiedzi – nie w braku zrozumienia treści mojej prośby.

– Po polsku mówi się „udostępnij ekran” – odburknął typ, który akurat chciał się do czegoś dopierdolić, więc uderzył w patriotyczno-lingwistyczny bęben.

„Oho – pomyślałam sobie – trafił mi się purysta”. Nie chciałam robić problemów, więc brnęłam w to „udostępnianie ekranu”, nie informując typa, że polski „ekran” to modelowe zapożyczenie z francuskiego słowa „écran”… No nic, częścią mojej roboty jest umiejętność komunikacji z każdym, z kim muszę się akurat porozumieć w sprawach zawodowych. Mojego ego na tym nie ucierpiało, a nić językowego porozumienia została między nami zadzierzgnięta.

Wspólny język

Więc let’s face facts. W branży IT język angielskim jest lingua franca. Pozwolę sobie wymienić kilka przyczyn tego stanu:

  1. jest to uwarunkowane historycznie i kontekstualnie. Nauka (tele)informatyczna powstawała w Wielkiej Brytanii i w Stanach Zjednoczonych, będąc nieodzownie związana z przemysłem wojennym i akademickim. Ze świadomością dużego uproszczenia, mam na myśli zarówno rozwój hardware’u, software’u i technologii sieciowej (vide ARPANET).
    Powstało na ten temat szereg opracowań i sama chętnie wracam do meandrycznych losów jej bohaterów oraz do opisów ówczesnej technologii, czym chciałabym się dzielić również na tym blogu. W kontekście tego posta chciałam nadmienić jedynie, że ta fascynująca i inspirująca historia triumfu ludzkiej myśli inżynieryjnej rodziła się w języku angielskim, co zdeterminowało w dużej mierze „native language” całej dyscypliny, również w jej odnodze komercyjnej.
  2. po angielsku pisana jest dokumentacja i specyfikacje wszelkiej maści, standardy, frameworki, API, RFC etc. Można to uznać za konsekwencję punku powyżej.
  3. angielskie są słowa kluczowe większości języków programowania (tutaj przepraszam wszystkich programistów serbskiego Ћ плус плус albo polskiego Zdzicha).
  4. w dobrym guście jest nazywanie zmiennych po angielsku i pisanie komentarzy w kodzie w tym języku, aby były one czytelne dla innych członków międzynarodowych zespołów. No chyba, że jesteś programistą w PKP.
  5. język angielski jest językiem światowej komunikacji w korpo, ma nawet swój osobny żargon. Za korporacjami używają także lokalne, małe i średnie firmy, które aspirują do bycia korpami.
  6. po angielsku dogadasz się z teamem supportu z Indii 🙂

To nie bug, to feature

Poza tym polskie odpowiedniki angielskich terminów branżowych brzmią często… jakoś tak gorzej. Być może wynika to z mojej sporadycznej ekspozycji na żargon programistyczny w języku polskim, ale po prostu niektóre wyrażania i terminy po polsku jakoś mi nie brzmią. Na przykład, typy danych zazwyczaj w specyfikacjach podaje się po angielsku (często używając skrótów, np. bool, int, float), a osoby, które nie studiowały na polskiej polibudzie mogą nawet nie wiedzieć, że „tuple” to po polsku „krotka”. Idempotencja? Idempotentność? Jak to w ogóle się nazywa w naszym rodzimym języku?

Musiałam się chwilę zastanowić, jak przetłumaczyć „deployment”. Z zdaje się, że „wdrożenie” byłoby najbardziej adekwatne, ale czy to nie odnosi się raczej do „implementacji”? Wdrażać można systemy CRM-owe czy ERP-y, ale raczej „zdeployujemy kod na proda”, a nie „wdrożymy kod na produkcję”. Po prostu nikt tak nie mówi – o ironio – po polsku. Przyjęła się „chmura”, ale i tak każdy mówi o rozwiązaniach w „cloudzie”.

Nie wiem, jak przetłumaczyć „pipeline”. „Hosting” to hosting, „renderowanie” to dodanie polskiej końcówki do „renderingu”, czyli klasyczny przykład zapożyczenia. „Batch” można niby przełożyć jako „wsad” (analogicznie do „batch files”, czyli „plików wsadowych”), ale brzmi to fatalnie. W słynnym zdaniu: „to nie bug, to feature” oczywiście można „buga” przetłumaczyć jako „błąd”, ale tym samym pozbawimy go kapitalnego kontekstu historycznego.

Kuchnia kreolska

Próba tłumaczenia skrótowców, których podstawą są angielskie wyrażania, skazana jest na porażkę. Kilka przykładów: CI/CD, JSON, FTP, SQL, TCP/IP, HTTP(S), AI, CPU, VPN, XML, API, RAM, CSV, curl itd. itp. Podkreślam, że większość z nich się odmienia (np. „wolisz JSON-y czy CSV-ki?”) i za chwilę do tego wątku wrócę.

Angielszczyzna miesza się z polszczyzną i naprawdę nikt nie powinien z tego powodu kruszyć kopii w imię obrony czci i cnoty języka wszechpolskiego. A przecież nawet w przykładzie, który zawarłam na początku posta, „szerowanie skrina” jest doskonałym przykładem tego, że polszczyzna – jak Chińczycy – wciąż trzyma się w branży mocno, bo przekazała swoją fleksyjność angielskiemu zwrotowi. „Wbij asap na teamowe daily i poszeruj screena z backlogiem” to komunikat zrozumiały i precyzyjny. Ot, taki branżowy język kreolski. Oczywiście ekwiwalentne zdanie, np. „dołącz jak możesz najszybciej na codzienne spotkanie zespołu i udostępnij ekran (?) z naszymi zaległymi zadaniami (?)” jest zrozumiałe dla polskiego native’a i może bardziej – niech będzie – polskie. Praca to jednak nie jest olimpiada z języka polskiego, więc moim zdaniem to trochę overkill 🙂

Bottomlinem tego wpisu i jednocześnie moją opinią jest to, że dopóki polska fleksja wpływa na angielskie zapożyczenia, w tym skrótowce, dopóty językowi turbolechici mogą bez obaw opuścić gardę i zasnąć snem sprawiedliwego. Język ewoluuje, przenika się z innymi językami, a zapożyczenia występują w każdym języku. W angielskim roi się od słów mających francuską proweniencję, ale są tam także słowa zapożyczenia polskie. Jeśli podrapie się patynę słów i odkurzy słowniki etymologiczne, to okazuje się, że żadne z nich nie jest natywne dla danego języka. Dobra, czas kończyć ten off top.

Czasem angielski ssie

Dobra, czasem angielski jest nadużywany albo stanowi lichej wartości próbę zamaskowania czyjegoś obskurantyzmu. Bywa też używany bezmyślnie. „Kolaboracja” na oznaczenie współpracy trochę mnie mierzi („owocna kolaboracja”, austriacki malarz lubi to), podobnie jak wskazywanie „dependencji” w znaczeniu „zależności” w polskojęzycznych teamach. Ale ośmielę się stronniczo dodać, że takie kwiatki słyszałam wyłącznie z ust wszelkiej maści Agile-oriented łapserdaków w organizacjach, w których pracowałam. Zresztą o ich predylekcji do deformowania znaczeń słów, które mają ugruntowane znaczenie w innych dziedzinach, pisałam trochę tutaj.

Last but not least

Dlaczego o tym piszę?

Jest mi to potrzebne do kolejnego posta, który również będzie poświęcony językowemu obrazowi świata w polskiej branży IT (i nie tylko). Mam nadzieję, że niebawem będę go mogła tutaj podlinkować.


Opublikowano

w

przez

Komentarze

Jedna odpowiedź do „Anglicyzmy są OK”

  1. Awatar Agregator RSS

    Zauważyłem, że Twoje wpisy są niezwykle zróżnicowane tematycznie. Czy masz określoną strategię wyboru tematów, czy to bardziej rezultat spontanicznych inspiracji?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *