IT nie potrzebuje humanistów

opowieść o starciu humanistów z technokratami.

Leonardo da Vinci, Człowiek witruwiański, ca 1490

Nasz gadzi mózg lubi czarno-białe pojęcia i pławi się w opozycjach, które odpychają się jak dwa bieguny magnesów.
Takimi opozycjami są na przykład:

  • konserwatysta vs liberał
  • lewicowiec vs prawicowiec
  • ekstrawertyk vs introwertyk
  • demokrata vs republikanin
  • humanista vs umysł ścisły

Często zakres tych pojęć jest rozmyty, skrzy się odcieniami szarości, a wartość semantyczna nieustalona. Służą one jednak jako drogowskazy, które pozwalają zorientować się, kim są nasi rozmówcy, jakie mają poglądy oraz jakim kierunku niechybnie zmierza dyskusja. Ich funkcja podobna jest do stereotypów z tą różnicą, że stereotyp zazwyczaj istnieje samodzielnie, a wymienione przeze mnie przykłady pojęć zawsze w opozycji do ich domniemanych przeciwieństw. W tym poście skupię się na ostatniej z nich.

Przeciwstawienia sobie tak zwanych umysłów ścisłych humanistom ma swoją ugruntowaną tradycję w polskim systemie edukacji. Mam tu na myśli choćby klasy o profilu matematycznym/przyrodniczym i humanistycznym. W kontekście edukacji ma to sens, bo każdy z nas ma jakieś predylekcje i talenty, często widoczne już od najmłodszych lat. Warto stwarzać im możliwie najlepsze warunki rozwoju. Jednak poza szkołą ten podział jest trochę nietrafiony, a w kontekście branży IT – ośmielę się stwierdzić – nie ma sensu. Mimo to często słyszy się o tym, że w branży jest miejsce dla humanistów, a wręcz cierpi ona na ich deficyt.

Serio?

Alien vs Predator

Zacznę od dygresji. C. P. Snow w klasycznym eseju „Dwie kultury” zwracał uwagę na lekceważący stosunek samozwańczych intelektualistów-humanistów wobec przedstawicieli nauk ścisłych, traktując ich jako technokratów pozbawionych wrażliwości na wartości artystyczne i literackie, a wręcz kulturowej ogłady. „Nie czytasz? Nie idę z tobą do łóżka” – pewnie kojarzycie ten wyższościowy wysryw tak zwanych humanistów w mediach społecznościowych.

Zauważcie jednak, że w drugą stronę to nie działa. Zdarza się, że rozczytani w swoich barłogach humaniści prezentują ostentacyjną ignorancję wobec technologii lub szerzej – kompletnie nie znają podstaw nauk ścisłych, nie wspominając o ich historii. Często też z zagrody ich zębów wydobywa się pogłos roszczeń finansowych podszyty resentymentem wobec lepiej uposażonych „ściślaków”: „Studiowalam kulturoznawstwo i nie ma dla mnie dobrze płatnej pracy, co jest nie tak z tym światem?”. Ten argument, oczywiście tutaj nieco przejaskrawiony, zdarzało mi się słyszeć z ust tak zwanych humanistów, którzy nie do końca ogarnęli się zawodowo. Zresztą, w podobnym tonie jest utrzymana na przykład ta książka.

Zauważmy jednak, że humanista to autodiagnoza. Nie da się jej w żaden sposób obalić ani empirycznie udowodnić. Tak zwany ścisłowiec to w świadomości społecznej osoba z talentem do liczb, inżynierii czy programowania. Często – i tutaj kultura masowa zrobiła swoje – będący osobą w spektrum nieneurotypowości, mieszkająca w piwnicy i kiepski w relacje międzyludzkie. A kim jest humanista? Oto kilka możliwych odpowiedzi.

Otóż humanista:

  • z potrzeby wzruszeń przeczytał „W poszukiwaniu straconego czasu”
  • wie, w jakich miejscach stawiać przecinki
  • regularnie chadza do teatru albo do filharmonii
  • umie odróżnić płeć społeczną od kulturowej
  • nie jest dobry z matematyki

Obawiam się, że ostatni punkt jest tutaj kluczowy. Wszystkie pozostałe raczej należy rozpatrywać w kategorii aspiracji do bycia tak zwaną elitą intelektualną, cokolwiek dzisiaj to słowo oznacza.

I jasne, zgadzam się w tym, że istnieje coś takiego jak ogłada kulturowa. Odwoływania się z grubsza do tego samego kanonu literatury czy, szerzej, kultury: filmów, memów, miejsc, piosenek, dzieł sztuki etc. Coś w rodzaju kodu, który pozwala na szybką detekcję, czy osoba, z którą się zadajemy ma podobny do nas background, czy przeczytała tyle samo książek, czy wykonała tyle samo pracy, żeby być taka jak my. Łatwo to pomylić z autodiagnozą humanizmu.

Tymczasem kiedy taki samozwańczy humanista zmorfuje się w postać Scrum Mastera albo Project Managera, bo tu jest najniższy próg wejścia do branży IT, to często uzasadnia swoją obecność wyższościowym, jak to ma w zwyczaju, wysrywem. Na przykład:

„Może i wy (programiści) wiecie, jak wykorzystać daną technologię, ale nie zadajecie sobie fundamentalnych pytań z nią związanych. Potrzebujecie humanistów! Bez nich nie potraficie się poruszać po świecie i – o zgrozo! – będzie robić złe rzeczy”.

Serio?!

IT tylko dla inżynierów?

Trochę pojechałam po humanistach, przyznaję. Ale po kim jedziemy? Po sobie samych jedziemy, trawestując cytat z Mikołaja Gogola. Dlatego teraz trochę złagodzę ton, tym bardziej, że zacznę od wyznania.

Mam wykształcenie humanistyczne i to tak hardkorowo humanistyczne. Starałam się nigdy nie używać tego argumentu jako usprawiedliwienia w swojej pracy, przynajmniej w zakresie znajomości technologii. I fakt, tutaj ciągle nadrabiam jakieś braki i de facto cały czas muszę się doszkalać. Ale kto nie musi?

Inżynierowie czy absolwenci informatyki może na wejściu mają większą wiedzę kontekstową, podbudowaną indywidualnymi zainteresowaniami w określonych dziedzinach. Niekoniecznie jednak mają za sobą wiedzę praktyczną. Nikt przecież nie uczy na studiach, jak pisać terraformy na Azurze albo robić customer support zasilany AI. Na pewno wiedza kontekstowa wiele ułatwia, ale nie wyklucza możliwości wyszkolenia się na obecnie pożądaną specjalizację w dziale IT osobom, które nie skończyły kierunków ścisłych. Szczególnie w tak high-levelowych obszarach jak front end development, CRM-y, ERP-y czy inne systemy używane przez biznes, które de facto polegają na umiejętności obsługi software’u i ewentualnie wysokopoziomowych języków programowania.

Do tego dodajmy, że:

Po pierwsze, zawód programisty nie jest regulowany.

Po drugie, jest tyle obszarów w branży, że różne kompetencje są w nich przydatne, również te stereotypowo uważane za humanistyczne.

Po trzecie, nawet porządni, robiący dobrą robotę programiści nie znają się na wszystkim. JavaScript developerowi wiedza o assemblerze i instrukcjach procesora nie jest przydatna, podobnie jak sieciowcowi znajomość Flexboxa w CSS.

I tutaj, na przykładzie własnego doświadczenia, mogę przejść do pozytywów wykształcenia humanistycznego w pracy w dziale IT.

  • imperatyw doszkalania się – bo ciągle mam z tyłu głowy, że pasjonaci, którzy kodowali od przedszkola nie będę chcieli ze mną gadać, jak przyłapią mnie na ewidentnym babolu
  • FOMO technologiczne, poszukiwanie informacji o nowych podejściach, technologiach, rozwiązaniach etc.
  • komunikatywność, głównie umiejętność wysławiania się i pisania, aczkolwiek trudno powiedzieć, na ile to efekt studiów, a na ile osobistych predyspozycji
  • nieszablonowe spojrzenie na problemy technologiczne i zadawanie pytań, których IT-natives często nie zadają

Reszta to niestety jest już efekt własnej pracy, zainteresowań i – jak w każdej robocie – farta, szczęścia do ludzi i sytuacji.

Human after all

Wracając do tytułowej tezy.

Cepy pozbawione empatii i ciekawości świata są zarówno wśród ludzi ukierunkowanych technicznie, jak i humanistycznie. Znam absolwentki filologii, których zdolności komunikacyjne leżą, jak i absolwentów polibudy, którzy mają zasób słownictwa niemal równy SJP i używają słów typu „kunktatorski” czy „eskamotować” w codziennej komunikacji (chociaż może to efekt lektur Sapkowskiego).

Humanista to dla mnie nie autodiagnoza, ale pewna cecha osobowości, którą można również nazwać ciekawością świata i niezamykania się w wąskim obszarze swoich zainteresowań czy kompetencji. W tym znaczeniu humanistką dla mnie jest Grace Hopper, o której pisałam m.in. tutaj. Aczkolwiek wydaje mi się, że nie powinniśmy szafować za bardzo tym humanizmem, bo to słowo obecnie nie odnosi się właściwie do żadnego konkretnego zjawiska – jest zwykłą łatką, watą werbalną bez konkretnego desygnatu.

W związku z powyższym śmiem twierdzić, że IT, podobnie jak każda branża technologiczna, nie potrzebuje humanistów.

Potrzebuje – i to naprawdę bardzo potrzebuje – ludzi wszechstronnych, sprytnych, logicznie myślących i szybko łączących kropki, komunikatywnych, otwartych na rozwój i zainteresowanych technologią i nie tylko A jeśli na dodatek przeczytali cały cykl Prousta, zaliczyli kurs języka staro-cerkiewno-słowiańskiego i znają założenia antropologii strukturalnej? Na pewno im to nie zaszkodzi.


Opublikowano

w

przez

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *