Kim jest? Jak go rozpoznać?
Podobno pieniądze motywują do pewnego stopnia. Po przekroczeniu jakiejś arbitralnej kwoty zarobków człowiek zaczyna mieć wywalone na hajs. Jego mózg nie jest po prostu w stanie pojąć jego realnej wartości. Tysiak wte czy wewte nie robi mu już różnicy, a owocowe czwartki i karnet na siłownię wywołują u niego co najwyżej pogardliwe chrząknięcie.

Dla niektórych tą kwota będą mityczne 20k, dla innych 40k. Jeszcze inni będą nienasyceni niezależnie od zarobków. Możesz im choćby i złotem zad napychać, ale wciąż będzie im mało. Znajdą się tacy, którzy cenią sobie UoP, ale będą narzekać, że wchodzą w drugi próg w maju. Inni na JDG będą brać w leasing nowe BMW i faktury na srajtaśmę czy podpaski, żeby optymalizować koszty. A i tak będą narzekać na trudny los przedsiębiorców oraz zawsze za wysoką składkę zdrowotną („bo przecież nie chodzę do lekarza na NFZ”).
Niezależnie do której grupy się zaliczasz, łączy was jedno. Załapaliście się na słynne Eldorado w IT. Macie już ten specyficzny stan umysłu, który łatwo może się przerodzić w niedojebanie mózgowe, które charakteryzuje roszczeniowca. Ale o tym za chwilę.
Zepsuta branża
Obecnie każda firma jest w jakimś stopniu technologiczna. W tym znaczeniu, że nawet jeśli jej podstawową działalnością nie jest technologia czy software development, a na przykład rolnictwo czy bibliotekarstwo, to nie jest w stanie funkcjonować bez software’u. W każdej firmie czy instytucji jest dział IT, mniejszy lub większy. A w nim osoby kodujące, zwane również programistami. Co to za plemię?
Dla osoby bez elementarnej wiedzy technologicznej kodujący developer nie różni się za bardzo od czarnoksiężnika piszącego ezoteryczną księgę. Mrok otwartego terminala, czarny motyw IDE, no i te zaklęcia: kompilacja, mongo, commit, terraform, kubernetes… I swoista hierarchia, oznaczająca stopnie wtajemniczenia: junior, mid, senior, principal. Masoneria 2.0. Oni muszą być tacy mądrzy, trzeba ich ozłocić.
Przyznaję, również uległam temu złudzeniu. Kiedy wchodziłam lata temu do branży, miałam do niej stosunek pełen estymy. Wydawało mi się, że jest to elitarny klub, do którego mają wstęp tylko największe mózgi. Kilka lat zajęła mi weryfikacja tego stereotypu.
Dlaczego uważam, że to stereotyp, który nijak ma się do rzeczywistości? Dlatego, że często obserwuję poważne braki w kompetencjach programistów, z którymi pracuję. Często nie znaczy zawsze, ale naprawdę nie wszyscy są tacy mądrzy, jak pokazuje popkultura. Niektórzy są wręcz niezbyt lotni, nie łączą kropek w architekturze systemów, z którymi pracują, nie wykazują najmniejszej chęci, żeby się podszkolić w jakim zagadnieniu. Bywa że są w dodatku nieprzyjemni w kontakcie.
Managerom trudno zakwestionować ich realną wiedzę, bo tylko nieliczni znają się kompetencjach programistów w zespole (chociaż zauważam, że powoli się to zmienia). Łykają ich pokrętne tłumaczenia i podążają drogą złocenia tych komputerowych magików, bo to jednak oni piszą kod, na którym opiera się dany biznes. Nieważne, jaki kod, ważne żeby nowe ficzery były dowożone w kolejnych sprintach. Przy permanentnym niedoborze programistów, głównie tych bardziej bardziej wtajemniczonych (mid+) i dysponujących wiedzą z modnego w danym momencie tematu, firmowa kasa otwiera się na oścież. Sky is the limit.
Jednak programiście nie równy. Są w branży przeciętni klepacze kodu (i dobrze), którzy drogą zasiedzenia albo sprytnego żonglowania miejscami pracy dochrapali się seniora. Są też prawdziwi wymiatacze. Różnica między przeciętnym programistą, a dobrym programistą jest z perspektywy pracodawcy ogromna. Niestety permanentny niedobór tych dobrych i nieumiejętność odróżnienia jednych od drugich przez management sprawia, że pensje obu typów są często windowane do nieprzystojnych poziomów, w zależności do tego, na jaki stack jest w danej chwili hype. W chwili pisania tego tekstu jest to genAI i coraz mniej puchata chmura (koszty!), wcześniej było to BigData. Pisze to ze świadomością, że IT to branża bardzo niejednorodna. Każda organizacja potrzebuje innego stacku technologicznego i bywa, że wymagania mogą być wysokie. Oczywiście mam na myśli specjalizacje techniczne, a nie menadżerskie czy pomocnicze typu Scrum, bo tam próg wejścia jest gdzie indziej 🙂
Kim jest roszczeniowiec?
No dobra, do brzegu. Kim jest ten słynny roszczeniowy programista?
Niektórym osobom nadmiar łatwego hajsu i przekonanie o tym, że Eldorado w IT trwa w najlepsze, ewidentnie szkodzi, wręcz zmienia funkcjonowanie mózgu. Z fajnych ziomeczków przeobrażają się w roszczeniowe monstra. Koszmary pracodawcy, którzy bez pomocy developera nie potrafią przesunąć baneru na stronie.
Trochę pojadę stereotypem, ale na bank znajdziecie część z tych cech u waszych kolegów z roboty. Z premedytacją do roszczeniowości dodaję pewne zachowania i postawy, bo zazwyczaj idą one z nią parze.
Otóż dla mnie roszczeniowy programista typ wiecznie niezadowolony, uważający, że marnuje się w aktualnym miejscu pracy. Przepłacony, zdemotywowany, pielęgnujący poczucie krzywdy. Niczym samarytanim tkwi od lat w twoim zespole, chociaż uważa, że wszędzie go chcą z pocałowaniem ręki, bo tonie w ofertach pracy na LinkedInie. Często zresztą o tym wspomina. Każdy potencjalny problem go irytuje, bo zapowiada pracę. A każda praca, jak wiadomo, hańbi. Każde pytanie powoduje u niego ciarki, a prośba o podzielenie się wiedzą – odruch wymiotny.
Roszczeniowiec przypomina pod wieloma względami rozwydrzonego dziecko. Nic mu się nie podoba, a jednocześnie szuka atencji i poklasku dla swojego ego. Stawia żądania, wymusza, grozi:
- Nie będę pracować na Windowsie, mogę pracować tylko na Macu.
- Mogę się wdzwonić dzisiaj tylko między 11:42 a 12:00.
- Nie działa mi to, zróbcie coś z tym. Nie będę pracować dopóki [wstaw swoje roszczenie]
- Mam tyle ofert. Zastanawiam się, czy nie rzucę papierem.
Roszczeniowy lubi stwarzać wokół siebie wrażenie niedostępności. Podejrzanie często wybywa na L4, ale tylko jeśli jest zatrudniony na UoP. Ceni swój czas prywatny w przeciwieństwie do czasu pracy, którego nie ceni w ogóle. Nie czyta maili, na wiadomości na komunikatorze odpisuje jak cron job, najczęściej raz na godzinę. No, chyba że zobaczy śmiesznego mema na kiblu, wtedy leci go od razu przekleić na teamowy czat.
Roszczeniowiec zazwyczaj się nie poczuwa do niczego, przede wszystkim do odpowiedzialności za swoją pracę. Przyczyną błędów i opóźnień zawsze są jacyś mniej lub bardziej sprecyzowani INNI. Najczęściej tacy, którzy nie mogą się obronić, np. osoby nie pracujące już w firmie, architekci, koderzy z innych teamów. Twierdzi również, że jego praca jest zblokowana przez INNYCH, ale palcem nie ruszy, żeby zmienić ten stan albo wyjaśnić sytuację. Świetnie odnajduje się w skłóconych teamach, więc hobbistycznie podżega i szczuje. To oddala fokus managera od jego osoby.
Roszczeniowy nie wyjdzie z inicjatywą rozwiązania jakiegoś problemu sam, chociaż dobrze wie, że zajęłoby mu to chwilę. Czasem zna jego rozwiązanie, ale tego niestety nikomu nie zdradzi. Zajmie się problemem wtedy i tylko wtedy, kiedy zostanie o to explicite poproszony ze wzmianką, że potem będzie z tego rozliczony. „Zapomina” o wielu zadaniach, licząc na to, że manager też zapomni. Jak coś robi to tak, żeby wyrobić absolutne minimum, które wykorzysta jako szlagwort na daily. Nie lubi dzielić się wiedzą, szczególnie tą plemienną, a jeśli musi – robi to w sposób jak najbardziej nieczytelny i protekcjonalny. Lubi ostentacyjnie „jebać biedę” i „frajerów” spoza IT. Zazdrości, że dyrektorzy w firmie zarabiają więcej od niego, choć – jego zdaniem – cały firmowy hajs powinien wpływać na jego konto. Dlatego co kwartał prosi o podwyżkę, mocno koloryzując swoje ostatnie dokonania.
Disclaimer: tak, to stereotyp roszczeniowca. Amalgamat postaw i zachowań, które można spotkać nie tylko u programistów i nie tylko w IT.
Eskalacja roszczeń
Może to trąci jakimś socjalizmem sprzed wieku, ale gdzieś głęboko tkwi we mnie poczucie, że każdy powinien zarabiać godnie – na tyle godnie, żeby zapewnić sobie podstawowe potrzeby życiowe. Zapłacić za mieszkanie, jedzenie dla siebie i dzieci (psieci, kocórki etc.). Pozwolić coś zaoszczędzić na czarną godzinę. Niezależnie, czy jesteś programistą, kasjerką czy dozorcą.
Wkurwiają mnie neoliberalne smęty, że programiści zarabiają dużo, bo generują przychód dla firm. Zasługują na dobre płace, bo przecież ktoś ten kod musi napisać, ktoś musi zaprojektować system, ktoś musi go utrzymać i supportować. A jak wiadomo, może to zrobić tylko magik za gruby hajs. Jednak to tylko utwierdza roszczeniowych w przekonaniu o swojej wyższości nad resztą populacji. „Trzeba było zostać programistą” – tak najczęściej kwitują uwagi na temat swojego uprzywilejowania na rynku pracy. No nie do końca tak to wygląda, ale nie chcę zahaczać tutaj o teorię dystynkcji czy – o zgrozo – wrażliwość społeczną.
Oczywiście to firmy decydują komu dają hajs i za co. W przypadku wymiataczy widać lepiej właśnie „za co” te pieniądze dostają i jakoś mniej to drażni. W przypadku roszczeniowych przeciętniaków – no właśnie… Jest to element wkurwiający i demotywujący innych członków zespołu swoją postawą. Typ w dodatku zaraźliwy jak ebola, bo za jego przykładem lubią podążać inni.
Co zatem można zrobić z roszczeniowym? Zwolnić? Próbować ujarzmić? Motywować?
Najlepiej zawczasu nie doprowadzać do tribal knowledge w zespole. Interesować się tym, co robią programiści i próbować zrozumieć choćby podstawy ich pracy. Zazwyczaj nie jest czarna magia, w sieci jest zatrzęsienie materiałów i dokumentacji, da się do ogarnąć. Warto kultywować w teamie dzielenie się wiedzą i kompetencjami. Zachęcać do pisania dokumentacji. Nagradzać takie zachowania hajsem, bo to jest dobry powód rzucenie złota. Dawać szansę młodym, aby się uczyli od tych bardziej doświadczonych. Programistom x10 płacić godnie, ale do pewnej granicy akceptowalności – tutaj już rozsądek może być najlepiej sprzymierzeńcem.
Oraz sam rynek pracy, który już się trochę nasycił roszczeniowymi programistami. Szczególnie tymi, za którymi nie stoją mocne, twarde i unikalne kompetencje. Czy tego chcemy czy nie, weryfikacja wynagrodzeń może stać się nieprzyjemną lekcją pokory dla tych, którzy siłą inercji tkwią w firmach przekonani o wiecznym Eldorado w IT. Coś mi jednak mówi, że ten bal na Titanicu się kończy. Kto wie, może wrócą czasy, że znowu zaczniemy się cieszyć na oferty z pracy z owocowymi czwartkami?
Dodaj komentarz