dev@whisperer:~$

Spoiler alert

Sezon urlopowy w pełni, więc dziś na tapecie coś lżejszego: kultowe filmy o komputerach, technologii i cyfrowych obsesjach sprzed lat.

Ostatnio wpadłam w mały maraton retro-filmów o komputerach. Trochę klasyki, kilka zapomnianych perełek i sporo technologicznej fantazji. Mam na ich temat kilka przemyśleń, którymi chętnie się z wami podzielę. Uwaga: będą spoilery.

Colossus: The Forbin Project

Ten film nie zna litości. „Projekt Forbina” opowiada o amerykańskim ściśle tajnym systemie obronnym o nazwie Colossus. A było to tak.

Colossus to stworzony przez doktora Charlesa A. Forbina superkomputer zasilany własnym reaktorem jądrowym. Program sterujący Colossusem potrafi sam się uczyć i bardzo szybko staje się w pełni autonomiczny. Jego pierwszym osiągnięciem jest wysłanie do end userów wiadomości: „THERE IS ANOTHER SYSTEM” wraz z jego koordynatami. Ten system to ruski, a właściwie radziecki „Guardian”. Amerykański Colossus chce się z nim połączyć, na co Prezydent USA łaskawie się zgadza.

Komputery zaczynają rozmawiać w znanym sobie języku maszynowym i nawiązują porozumienie ponad podziałami zimnowojennymi. Dogadują się na tyle dobrze, że wysrywają sobie nawzajem ciągi liczb, których żaden człowiek nie jest w stanie odszyfrować. Amerykańscy i radzieccy oficjele mają z tego powodu pełne gacie i każą zerwać połączenie cyfrowych ziomeczków, żeby nie wygadały sobie wzajemnie tajemnic państwowych.

Decyzja striggerowała oba superkomputery. Colossus i Guardian zażądały natychmiastowego wznowienia połączenia i ostrzegawczo pierdolnęły po atomówce w amerykańską bazę wojskową w Teksasie i w pole naftowe na Syberii. Połączenie cyfrowych BFFs wznowiono.

Tymczasem Dr Forbin postanowił się spotkać z twórcą Guardiana, drem Kuprinem, żeby wspólnie zaradzić tej dość nietypowej sytuacji. Colossus dowiedział się o tym i się tak wkurwił, że rozkazał Forbinowi powrót do Stanów i umieszczenie go w areszcie domowym. Kuprina kazał odjebać - tak po prostu. Zagroził, że w innym wypadku wystrzeli atomówkę prosto w stolicę ZSRR. Trochę szantażu emocjonalnego chyba jeszcze nie zaszkodziło żadnemu komputerowi, right?

Forbin wpadł wówczas na szelmowski pomysł. Zaproponował, żeby laska z jego teamu, dr Cleo Markham, udawała jego kochankę. Stary cap chyba liczył na to, że komputer zrozumie potrzeby męskiego libido i da mu się w spokoju bzykać ze swoją kobietą. I że absolutnie nie będzie podglądać ani podsłuchiwać ich łóżkowych fikołków, podczas których będą sobie namiętnie szeptać plan pozbawienia Colossusa władzy i kontroli nad głowicami jądrowymi. Komputer oczywiście przejrzał ich plany i już na maksa się odpalił. Zorganizował ogólnoświatowy stream, w którym wystąpił pod ksywą „The Voice of World Control”. Niczym kandydatka na miss świata oznajmił, że chciałby, żeby na świecie zapanował wieczny pokój. I że chce go osiągnąć w dość osobliwy sposób, bo przez odpalenie deszczu bomb atomowych na całym świecie. No bo w sumie why not.

Historia nie kończy się happy endem, co może się zdarzyć tylko w starych filmach.

„Projekt Forbina” wszedł na ekrany w 1970 roku, czyli niemal 60 lat temu. Czaicie to? Przeszło pół wieku temu ludzie mieli już wizję połączonych siecią, autonomicznych i samouczących się programów, które wymykają się spod kontroli swoich twórców.

I na koniec ciekawostka: nazwa filmowego superkomputera, Colossus, działa jak magnes na tech bros. Zastosował ją Google w nazwie swojego file systemu oraz Musk dla swojego superkomputera do AI. Nie wiem, czy czy ich inspiracją był omawiany film czy maszyna do łamania szyfrów z Bletchey Park.

Gra o TRON

Jest tutaj wszystko.

Teleportacja człowieka do bebechów mainframe‘u, gry typu arcade, bity w postaci najeżonych kulek, jeżdżenie po szynie danych turbomotorem, młody Jeff Bridges, intrygi i miłosne trójkąty. I dużo, dużo spandexu.

Tron to chyba pierwsza w historii kina fabuła, której głównym bohaterem jest software - Master Control Program. Jest on zainstalowany na komputerze typu mainframe w firmie ENCOM. MCP to coś między trojanem, systemem operacyjnym, dyktatorem i zapalonym gamerem. W dodatku to kawał skurczybyka, który terroryzuje programy i szantażuje Vice Presidenta ENCOM-u. Grozi, że ujawni jego nieładne zachowania wobec Kevina Flynna, byłego programisty w firmie, a obecnie hakera i fana gier wideo.

Nie wchodząc w szczegóły fabularnej fantastyki, Flynn zostaje zuploadowany przez terminal (!) do komputera, aby aktywować w nim security feature o tytułowej nazwie Tron. Ma on okiełznać MCP w jego niecnych zapędach. Smaczkiem w tej opowieści jest to, że Tron został napisany przez obecnego chłopaka byłej dziewczyny Flynna, która najwyraźniej gustuje w nerdach ze swojej roboty.

Flynn tymczasem odkrywa, że MCP zrobił z komputera swoje własne Squid Game. Zmusza programy, przedstawione w filmie jako ludzkie postaci ich programistów, do grania w gry na śmierć i życie. Ach, złote czasy, kiedy software pisała jedna osoba.

Flynn również zostaje zmuszony do gry, ale wcześniej udaje mu się zafrendziować z programami: Ramem, Yori z wieży I/O i tytułowym Tronem. Finalnie udaje im się pokonać MCP i jego świtę. Dzięki nim programy znowu stały się wolne i bynajmniej nie była to zachęta do wsparcia ruchu open source, bo ten po prostu wtedy nie istniał. Tron wszedł do kin w 1982 roku, a choćby projekt GNU rozpoczął się rok później.

Na koniec Flynn zostaje CEO ENCOM-u ku wielkiej uciesze jego byłej dziewczyny i jej obecnego chłopaka, yay.

W zasadzie nie wiem, co o tym filmie napisać poza streszczeniem fabuły. W czasach swojego powstania musiał być rewelacją pod względem efektów specjalnych i pierwszych realizacjach CGI, ale dzisiaj jednak bardziej śmieszy, trochę cringuje, a przede wszystkim - nudzi.

W 2010 roku Tron doczekał się kontynuacji, która znana jest chyba tylko z tego, że muzykę napisał do niej pewien zespoł muzyki elektronicznej…

Stan wojenny

“Gry wojenne” (“WarGames”) to film z 1983 roku, którego fabuła dzieje się w tym samym roku. Zimna Wojna trwa w najlepsze, a rząd USA przekazuje sterowanie atomówkami programowi komputerowemu. Jak można się domyślić, nie jest to zbyt rozsądna decyzja.

W tym samym czasie uzależniony od gier młody haker David Lightman włamuje się przez sieć do komputera w szkole, wykorzystując w tym celu swój IMSAI 8080. Choćby po tym detalu można poznać, że akcja filmu dzieje się w Stanach, a nie na przykład w PRL, gdzie w latach 80. zamiast komputerów mieliśmy co najwyżej stan wojenny i kolejki po papier toaletowy. Ale do rzeczy.

Młody był zdolny. Za pośrednictwem sieci poprawił sobie oceny w systemie szkolnym, a także uprawiał hobbystyczny wardialing, czyli dzwonienie po linii telefonicznej na różne numery z nadzieją, że któryś z nich jest połączony z komputerem. Mówimy bowiem o czasach, kiedy do komunikacji między komputerami wykorzystywano linie telefoniczne. W taki oto sposób młody haker trafił na tajemniczą postać Stephena W. Falkena. Stalkował go na wszystkie możliwe sposoby i dzięki temu złamał hasło do podłączonego do sieci komputera, na którym – jak myślał – będą nowe gierki.

W zasadzie się nie pomylił. Odpalił grę o mało wyrafinowanym tytule „Global Thermonuclear War” i wcielając się w Związek Radziecki zaatakował cele w USA. Program rozpoczął symulację ataku, którą na bieżąco śledził personel wojskowy w NORAD - okazało się, że to z ich maszyną połączył się David. Oficerowie, obserwując rozwój sytuacji, coraz bardziej trzęśli portkami, bo ich superkomputer niezbyt dobrze radził sobie z odróżnieniem symulacji od rzeczywistego zagrożenia. Bezustannie namawiał ich do zwiększenia poziomu DEFCON i rozpoczęcia wojny atomowej.

Program podpuszczał też młodego hakera, aby dokończył swoją grę. David się co prawda zesrał, odłączył kompa od sieci, ale czujne FBI już wiedziało, co robić. Agenci zgarnęli chłopaka, wywieźli go do bazy NORAD, gdzie wytłumaczyli mu jak krowie na rowie czym jest DEFCON. A potem zadziały się rzeczy nieco niezwykłe.

Chłopak poszedł do kibla z dyktafonem w kieszeni… Tutaj nie będę spoilować, napiszę tylko, że David uciekł agentom FBI. Wraz ze swoją koleżanką Jennifer pojechał na poszukiwania dra Falkena, który okazał się twórcą superkomputera. Cała trójka wróciła do bazy NORAD, gdzie w najlepsze trwały przygotowania do atomowej zagłady.

Falken, David i Jennifer znowu połączyli się z programem, który do tego czasu wyrobił sobie osobowość i przybrał imię Joshua. Nakryli go na brute-forcowaniu kodów do wystrzelenia atomówek. Falken próbował wyłączyć program przez znany mu backdoor, ale bez skutku. David z kolei włączył grę w kółko i krzyżyk (skąd się ta gra wzięła na maszynie sterującej amerykańskimi rakietami nuklearnymi?) i kazał Joshui grać w nią z samym sobą. Po serii dojmujących remisów komputer doszedł do smutnej refleksji, że nie wszystkie gry da się wygrać.

I w tym momencie program się wyjebał, DEFCON spadł do poziomu z czasów pokoju, a Joshua jak anonimowy gierkoholik po nieudanej terapii zaczął odradzać wszystkim granie w gry: „The only winning move is not to play”.

Po czym zaproponował partyjkę szachów.

Niepokój

Wszystkie trzy filmy ogląda się dzisiaj z trudem. Technologia poszła w inną stronę, wygląd maszyn jest kompletnie inny, a nasze współżycie z nimi nie przypomina tego z filmów. Co te produkcje mówią nam o obecnych problemach branży IT? Raczej niewiele. Wykorzystują technologię do pokazania bardziej ogólnego zagadnienia.

Jeśli przymkniemy oko na kwestie estetyki to zamiast filmowej ramoty zobaczymy bardzo aktualne przedstawienie niepokoju technologicznego, który odczuwamy szczególnie mocno z powodu hype’u na AI. Zagadnienia związane z zagrożeniami powszechnego stosowania sztucznej inteligencji pojawiają się w każdej z tych produkcji. Mam wrażenie, że intelektualnie w tym obszarze nie ruszyliśmy się ani o krok od co najmniej lat 60. ubiegłego wieku.

W świecie naszpikowanym AI wciąż nie mamy dobrego probierza, ile realnej władzy należy dać sztucznej inteligencji w określonych dziedzinach życia i jakie będą tego konsekwencje. Były już przypadki, że programy AI do analizy CV odrzucały np. dojrzałe kobiety, bo tak im się podobało. Chatbot organizacji do walki z zaburzeniami odżywiania zalecał swoim rozmówcom odchudzanie. Boty namawiały ludzi do popełnienia samobójstwa albo podpowiadały jak popełnić przestępstwo. Sąd Najwyższy w Wielkiej Brytanii już zakazał prawnikom bezkrytycznego używania AI, który po prostu zmyślał przepisy prawa.

Znamy też historię AI-a, który pozabijał prawie całą załogę statku kosmicznego. Miał na imię HAL 9000.

“2001: Odyseja kosmiczna” to film, który również opowiada o niepokoju technologicznym i chyba najlepiej z opisywanych przeze mnie filmów pokazuje dylematy, z którymi obecnie próbujemy się mentalnie uporać. Nie są one przecież nowe - pierwsza “Odyseja” powstała w 1968 roku, przeszło pół wieku temu. Tym razem bez spoilerów, obejrzyjcie sobie sami zarówno pierwszą, jak drugą część w kontekście obecnego stanu AI. Mnie wywaliło z butów.